wtorek, 30 września 2014

Szum naleśników...

Czasami, kiedy jest tak bardzo smutno, kocha się zachody słońca.
Czasami, kiedy nie mam się do kogo przytulić, rozmawiam z BIG RAW królikiem. Rozmawiam oczami. I odnoszę wrażenie, że mnie rozumie. Doskonale rozumie. Podchodzi wtedy bardzo blisko, ustawia się bokiem i niecierpliwie, ale w zupełnym milczeniu czeka, aby go pogłaskać. Czasami, kiedy widzi że błądzę gdzieś myślami, uciekam w niepamięć albo do przeszłych wspomnień, zaczyna szaleć, bierze w pysk nieskończoność i kręci bączki po całym ogrodzie, po mojej małej narnii. Reklamy suną się leniwie, proszki nasenne, antyperspiranty i bułki. A ja na muzyką czekam.
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam klasycznie, kawą, papierosem. Za płotem dzieci sąsiada skaczą na trampolinie, miarowe bą bą bą miesza się z wiatrem. A ja mieszam się z kawą i oczekiwaniem. Teraz, kiedy wiem, że gdzieś jestem i będę mogła spodziewać się zmian w moim życiu, chyba jestem spokojniejsza. Ale i bardziej niecierpliwa. Czekam. Czekam na deszcz. Po deszczu zawsze wychodzi słońce. Ale deszcz jest piękny, oczyszcza. A kiedy chce się płakać, można wyjść na zewnątrz, deszcz miesza się razem ze łzami, to takie oczyszczające uczucie. Królik śpi. Jest taki piękny kiedy śpi. Jego długa sierść układa się miękko na parkiecie. Ciekawe jakie myśli snują się po tej główce.A dzisiaj niebo spowite płaszczem z chmur. Faktura watowata. Posprzątałam dzisiaj swoje życie. Najpierw wyrzuciłam wszystko z szafy i szuflad, następnie starannie segregując, tylko sobie znanymi kryteriami, poukładałam je w dokładną kosteczką. Miejsce przy miejscu. Szczelnie zamknęłam drzwi. Czekam.
Wiem że przyjdzie taki dzień, kiedy znowu będę musiała otworzyć drzwi na oścież, pewne rzeczy udostępnić młodszym, albo oddać do recyklingu. Przecież ze starych tak szybko się wyrasta. Prawda?
Na patelni pykają naleśniki. Dobry anioł rozsiewa dookoła bezpieczne zapachy.
Idę po kawę. Chyba już wystygła. 


poniedziałek, 29 września 2014

W nowym świecie

Siedzę cicho. Dookoła nic, poza miarowym tykaniem zegara. Czas na herbatę z five o clock zrobiło się six o clock. Placki usmażone, pozostał tylko ziemniaczany, przypiekany zapach, pchany podmuchami wiatru zza kurtyny, gdzieś spomiędzy wejściowych drzwi a uszczelką do ogrodu. Taka magiczna bariera przejścia dzieląca mnie od kolejnej fajki. Z resztą i tak niepotrzebnej, każdy łyk dymu przyprawia o zawrót głowy i niepokojące drapanie w gardle. W ogrodzie wita mnie buda. A na niej dwie zaśniedziałe monety, jednocentówki, i słoik imitujący popielniczkę. Gdzieś przecież trzeba wrzucić jak się odgasi.
I to oczekiwanie. Minuty się dłużą, a czas zamienia się w gumę, niemiłosiernie płynie. Dopiero kiedy przestajesz go mierzyć, na swój magiczny sposób przelewa się pomiędzy palcami. Właśnie wtedy, kiedy byś tego nie chciał, albo chciał go zatrzymać w miejscu.
Urwałam dzisiaj firankę w pokoju, otwierając okno. Chciałam je dyskretnie otworzyć, a kiedy zauważyłam sąsiada, z entuzjazmem huknęłam *HELOOOO!!!* sąsiad się wyszczerzył, poprawił okulary na nosie, kiwnął głową, a moja firanka sru. Z impetem upadła na dół. Ale nie kompletnie. Jej dolna, zacna część została w moim rękach. Trudno.
Five o clock stoi przede mną, w pięknym porcelanowym kubku, wydzierganym w gęste kwiatowie. Jakież to piękne. Herbata czarna, myśli rozjaśnia. Dookoła cisza, ciągle cisza, myśli się kołyszą i ja się kołyszę. Pojawiłam się tu dokładnie 10 dni temu, a wydaje mi się jakby to było wczoraj, albo wręcz przeciwnie, wieczność temu.  Moja mała narnia. Otworzyłam drzwi od szafy, chowam się w niej co wieczór, czasem przykrywam się pościelą. Ale kiedy otwieram drzwi, zawsze wchodzę do ogrodu. Spowitego śniegiem. A nie, sorry, spowitego mgłą i muślinem deszczowych kropek. Tutaj często pada. Taka pogoda melancholijna i ja melancholijna. I smętne koty sunące po dachach. Zwłaszcza jeden, rudy, niemiłosiernie gruby. Zawsze biega po krawędziach. I często nasuwa mi się jedno pytanie. Jak on skubany nie spadnie? W mojej deszczowej narnii zawsze wita mnie królik, długowłosy, umaszczony border.
Dziś jedno jest pewne. Będę śniła o plackach ziemniaczanych. Wielkich, wirujących nad naszym domem, a na dole, gdzieś tam w zielonej trawie zaczną grasować stada dzikich królików. Takich Big Border.
I tu następuje przerwa na łyk pysznej, czarnej, gorącej herbaty. Najważniejsze że posprzątane, wszyscy najedzeni, a świeży lakier na paznokciach prezentuje się fantastycznie.