niedziela, 23 listopada 2014

placuszki

Praca się znalazła sama. myślę, że przynajmniej do świąt jakoś to będzie. Nie jakoś...Jakoś nie jest nawet pojęciem względnym. Jedyne skojarzenie jakie nasuwa mi się w tym momencie odnośnie tego określenia, to kulka przeżutego papieru toaletowego wypluta gdzieś na pobocze.Jest świetnie. Każdy dzień jest pełen nowego znaczenia, do czegoś prowadzi. Pamiętam jak kiedyś strasznie rozpaczał, bo po raz kolejny straciłam pracę. Zaczęłam żalić się P. Dobry, dla mnie mnie zawsze był dobry i mega spokojny P odpowiedział, a w sumie napisał. Czym się przejmujesz? Tak naprawdę każda praca jest tymczasowa. Dopiero po kilku latach dotarł do mnie sens tych jakże w sumie prostych i oczywistych słów. Po kilku latach mogę dodać jedynie od siebie, że, życie jest również agencja pracy tymczasowej. Dlatego każdy dzień powinien być przesycony pozytywna konstrukcją - co mogę zrobić? czego nie chcę, ale jednak zrobię -  w tym moja zasługa i jakże oczywiste, ale tak często pomijane - co mogę zrobić dla siebie. A więc praca jest... Dopóki jest, dopóty jest. Jest świetna, w jednym miejscu, dzięki niej mam cykliczne zajęcie w jednej pozycji. Jeżeli będę musiała zająć się czymś fizycznym, żaden problem. Wychodzę do życia z założeniem - możesz wszystko. Każda sytuacja przynosi nowe wrażenia, nowe twarze, nowe miejsca. Szczerze? lubię to. Wiadomo, człowiek zawsze sie przywiązuje, ale tutaj w moich filozoficznych dysputach również poczyniłam duży krok. Pracę zostawić w pracy, w domu korzystać z domu. Proste? Proste. A paznokcie zawsze muszą być zrobione. A praca jest w logistyce. Ale od strony papierowej. Tymczasowo jak to w IRL.
Nawet Parasolki są tu tymczasowe. Moja ostatnia żyła 2 ulewy. Po pierwszej się popłakała i zaczęła rdzewieć, co zauważyłam podczas drugiej ulewy. W momencie w którym chciałam ją złożyć wsiadając do autobusu, pordzawiła mi czterokrotnie dłonie. Szorowałam je czterokrotnie z uporem maniaka nawilżającą chusteczką. Po drugiej ulewie rozłożyłam ją dumnie w pracy do wysuszenia. Wychodząc musiałam jej użyć, bo lalo niemiłosiernie, a podczas wsiadania do pojazdu koleżanki, która życzliwie zaoferowała się z podwozem, przy próbie złożenia zaprotestowała i... rozpadła się na dwoje. DJ deszczu strugi i ja. 
Uczę się cieszyć z rzeczy drobnych. Cieszą mnie drobnostki... Piękny poranek, dobra kawa, dach nad głową, uśmiechy.
Wiesz...
Tak szybko się docenia wszystko co Cię otacza, w momencie w którym życie wykrusza Ci się pomiędzy palcami. W momencie w którym wiesz e tracisz. Doceniasz w momencie w którym zaboli Cię do żywego, a czasem docenisz w momencie w którym zauważysz że tyle osób chciało by być na Twoim miejscu.
Nie zapomnę.
Jak dekalog.
Zawsze przed oczami.
Nie zapomnę. Jak amen w pacierzu.
Na kolanach, kiedy nie słyszy nikt, dziękuję C za największy dar, jaki mi dałeś. Sam wiesz najlepiej. Nie lubię się spowiadać na forum.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Cienie na ścianie

W sumie godzinę temu chyba już spałam. Ale pojawiło się kilka refleksji, cisza jak ta, która piszczy upierdliwie w lewym uchu. Próbowałam czytać... Nadaremnie, potem przyszła kolej na przeglądanie internetu w telefonie, może jakaś gra... Jednak i to też nie to. Takie standardowe zagrania zapchaj - dziury, które stosuję od kilku dni, kiedy dotyka Cię wyobcowanie, samotność i ostracyzm społeczny. Zepchnięta na margines, nieważna, zużyta. I ta praca. Ciągle nic. Nie wiem co robić od kiedy się posypało. Jutro podziałam z temps. Przeglądam dwa portale tematyczne, ale jak dotychczas, otrzymuję same odpowiedzi odmowne. Na przestrzeni tych kilku dni, które mnie dotknęły dochodzę po raz kolejny do wniosku, że na chwilę obecną najlepszym lekarstwem dla mnie jest sen. Lubię spać. Po tamtej stronie przynajmniej coś się dzieje. A tu...Jedyną osobą która mnie nie odtrąca jest RAW. To sprawia że jedzie się po bandzie, że czuje się gorszym, takim bezwartościowym jak kubek po kawie z MC Donalda. I to nie zawsze. Dzisiaj w momencie  którym poszłam dokonać ablucji, zastałam rozszarpaną chustkę na dywanie. Taki bonus od losu.
Ciekawe o której mnie zetnie. Na razie jeszcze siedzę. Potem przyjdzie czas na barany. Niech mnie ktoś przytuli.

wtorek, 28 października 2014

długo cisza

Tyle milczenia. 
Niebo usiane gęstymi łzami. chyba to nade mną. Na pewno nie dam Tobą. Płacze. Czasami nie ma się siły płakać, albo najzwyczajniej nie ma to sensu. Ile można drobić dookoła nad garnkiem rozlanego mleka. No bo tak w sumie i po co. Rozsupłałam szlafrok, trochę gorąco. Patrzę do przodu. Nie ta robota, to inna. Najgorzej jest angażować się w ludzi, emocje, przecież to tego nie warte. Ludzie odchodzą, emocje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a wieczności nie ma. Nawet pod mostem. Wszystko takie proste, to tylko my gmatwamy. Racjonalizujemy, szukamy dodatkowych wyjaśnień. A czas płynie. Nie patrzy ile masz siwych włosów, czy w ogóle masz, iloma zmarszczkami potraktował się czas. I w ogóle nikogo nie obchodzi ile przeszedłeś, najlepszą obroną jest atak, tylko że to też tak naprawdę nic nie da. Odnawiam duszę. Największym grzechem ludzkości jest szperactwo. Grzebiesz w przeszłości. Co to zmieni? nic. Martwy punkt.
Pogoda angielska. Kapie gęstym ściegiem nieprzyjemnych kropli, osnuwa wszystko na szaro. Żeby można tylko było ranić siebie, oszczędzić innych. To jest taki egoizm emocjonalny, wiesz. O jaki jestem biedny. A co na to inni? To już kolejny lewel. Lewel up w kierunku przebudzenia. Przejść do przodu, nie trzymając się tego, co ulotnie, bo i tak nie utrzymasz. To tak, jak z tym piaskiem na pustyni. Miękki, ciepły i suchy. Im mocniej zaciska się pięść, tym bardziej kurczowo szuka ucieczek. Najlepiej obserwować. Obserwować i oddychać. Pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko.  Na jakim jesteś etapie? czego mu potrzeba? Przewinąć? ok. Moje chce się przebrać. Przeodziać swoją mizerną koszulkę półsnu, w szare ciasne ciuchy dziś. Pamiętaj. Kurczowe trzymanie się chwili nie może wróżyć niczego dobrego. To prowadzi do przywiązania, a doskonale wiesz że w te klocki jesteś slaba.
Przytul mnie mocno, obetrzyj nocha i powiedz że będzie dobrze. Chcę w to wietrze.
Serce takie samotne.

piątek, 17 października 2014

gumowy klapek

Żujące trzeszczenie wypełniło cały pokój... Najpierw zaczęło się od basenowego klapka, a kiedy klapek się znudził, padło oficjalnie - "To jest właśnie ten moment, żeby chapsnąć kogoś w tyłek!" pomyślał Raw. W rześkich podskokach rozpoczął pokojowe pląsy, szukając soczystego pośladka. A że nie znalazł, przyczepił się do świńskiej skórki, żując ją zajadle.... Teraz leży na parkiecie i memla, memla, memla..
U mnie czarna kawa z fusem, krawat pod szyją i jakiś katar nie zapowiedziany. Klasycznie muzyka, trochę się stresuję. A bo zaraz na autobus, a bo dojść trzeba, drzwi otworzyć, wskoczyć w zapaskę. Na pewno będzie bussy. Przecież to piątek, a piątek jak piątek, weekendu początek.
Wielkimi krokami zbliża się Halloween, mam misję. Będę robiła wisielca. Poważnie. Z pietyzmem zawieszę go na drzwiach. Albo na dachu.
Mam pomysł, mam patent. Potrzeba prześcieradła, kilku gazet, może jakiś marker i sznur. Właśnie. Wie ktoś jak się robi wisielczą pentelkę ???
Czas uplynie. zawsze upływa. Im mniej zwraca się na niego uwagę, tym większe susy zapewnia.
No nic. To tyle w tej materii.

wtorek, 14 października 2014

black dog black dog

Siedzę. Spijam kawkę. Tojuż druga. Wcześniej mielona, teraz rozpuszczalna. Różnica niebagatelna. Tak jak mieć cukierka, ewentualnie oglądać go przez szybę.
Raw ma wyjątkowo umoruasne łapy, leży cicho na podłodze. Wcześniej ścigał się z imitacją wirusa na podwórku. Taka zabawka, gumowa, z licznymi wypustkami, podobna do zabawek antystresowych, albo urządzeń masujących ważne zakończenia nerwowe. A że w Irlandii przeważa wilgoć, od której pocą się szyby, i czasem panoszy się grzyb (na to trzeba zwracać szczególną uwagę), Raw ma brudne łapki. Chyba pomyślę o wygodnych kaloszkach dla niego. Raw strzyże uchem, cicho się oblizuje. Taki mały lasuch.
W tle muzyka, przygotowałam się do pracy. Jak dobrze że jest. Ale stres też jest, bariery lingwistyczne stwarzają pewne trudności. No cóż, nie od razu Rzym zbudowano. Wierzę Eiffla też. Tak cicho dookoła. Chłonę muzykę i dyskretny jesienny chłodek. Karmię się nią, głaszczę jej piękne długie włosy. Karmię się spokojem, uciszam myśli, słucham tej ciszy. Nabrać w kieszenie na zapas. Poprawiam czerwony krawat, nieperfekcyjnie zawiązany, wiadomo, nie mam faceta, nie mam na kim tresować wiązania. A Raw raczej nie pójdzie na niepisany układ manekina treningowego. Znając jego zapędy w niecałą minutę rozszarpał by go na strzępy. Koszula czarna, świeżo wyprana, kołnierzyk na stójkę, eleganckie spodnie i ten głupi nawyk - ładowania rak do kieszeni. Muszę się oduczyć.
Dziś startujemy o 17, do 22. Godzin mało, ale myślę że na początek jak dla Świeżaka całkiem przyzwoicie. Najważniejsze to powoli ogarniać, nie stać w miejscu. Nie spychać godzin tak jak kiedyś, nie stosować działań pozornych. Pełne skupienie, gromadzenie doświadczeń, cyfry w głowie, opanować rozkład stolików, autobusów myśli i uczuć.
Dobrze, że tam gdzie idę, tyle przychylnych twarzy. I te oczy, nurtujące spojrzenie. Rozmawiałam z aniołem, powiedział, że niby jesteś podobny. Ale do końca nie wie. Zapytałam kiedy...? i że mi zależy, odpowiedział, wiem ale naucz się cierpliwości, przecież wiesz że to twoja słaba strona. Jeżeli będzie chciał to zrozumie i będzie. Żeby się nie motać, nie zaciskać pasa, nie stwarzać pustego ruchu. Że to samo przyjdzie, pojawi się, przesączy przestrzeń ciepłym światłem... i szacunkiem. I te motyle w brzuchu. Prawda?
Powiedziałam aniołowi o AM. Że tu nagle znikąd próba kontaktu i jakieś takie puste deklaracje. A anioł na to, ze to jest moje życie i zrobię jak chce, ale że jeżeli zostawił to i zostawi. Że nie mam na to po co patrzeć i czekać, bo to całkowicie bez sensu. Że skoro zostawił to i tak zostawi. Na to ja - no tak, prawda.... I kiedy z nim rozmawiałam, kilka razy zadałam sobie pytanie. Czy ja do tego człowieka jeszcze coś czuje? odpowiedź okazała się płowa i prosta. Zdecydowanie nie.
Więc przejmij kontrolę nad swoimi odruchami, zapędami nad sobą. Kontrola. Zmień się. Gorąca prośba.
Odpowiedziałam aniołowi - więc jednak szatyn, oczy niebieskie, albo szare. Intrygujące.
Tymczasem dom budzi się powoli do życia, ziemia wykonała kolejny obrót, pół pełny, wkroczyła w strefę wschodu.
Będę silna. Puszczę Ci oczko. I psotny uśmiech na deser. 



czwartek, 2 października 2014

I N S O M I A

Obudziłam się o 5:30. Zaznaczę że standardowo budzę się tak 11-12. Z braku zajęć. No i ta nieszczęsna 5:30. Za oknami ciemno, powietrze przeszywane jednostajnym hukiem kołujących samolotów, podmuchami niespokojnego, jesiennego wiatru, goniącego tabuny granatowych chmur. A gdzieś pomiędzy nimi pojedyncze jutrzenki i zawieszona ja. Taka nieśpiąca i śpiąca. Półsen na jawie. Zbyt półprzytomna, aby wstać, ale za każdym razem, kiedy próbowałam zamknąć oczy, tabuny myśli, różnych, ciężkich, gęstych, namacalnych, piasek pod powiekami. Wspomnienia. Po co i na co tak? I jakieś wyrzuty sumienia, drobne żale. Stwierdziłam twardo DOSYĆ. Wstaję. Podałam rękę rzeczywistości, pomogła mi się podnieść z łóżka. Pierwsze kroki - głowa pod kran. Następnie kuchnia. Najpierw papieros... Jak to ja, czyli jak zwykle. Dotknąć rzeczywistość, nie tylko przez szybę. Czyli huk samolotów ze zdwojoną siłą, chmury takie realne, pierzaste, blask jutrzenek również, a przede wszystkim świeże powietrze. Świeżo wyciskane, prosto z natury.
Ja piszę a Królik RAW podgryza mi pasek od szlafroka. Skubany. Dyskretnie podgląda czy aby ja na pewno piszę, tak aby on mógł dyskretnie podgryzać. Jednym okiem piszę, drugim obserwacja. Zauważył. udaje że śpi.
Drugim krokiem po zwiedzeniu ogrodu była kawa, pyszna, mielona lavazza, która przepędza smuteczki i niechciane koszmarki. Jest dobrze, pół kubka wypite, anioły krążą po domu, czuję że rzeczywistość naprawdę istnieje. Płowy błękit zaczyna sączyć się pomiędzy zasłonami. Królik na wszelkie możliwe sposoby stara się zwrocić na siebie uwagę. Drapie co popadnie. Drapie. Drrrrapie. Drapie i nasłuchuje.
Ja pokiwałam tylko palcem... Żyrandol wita mnie radosnym bukietem skarpetek, czuję że to będzie dobry dzień. Musi być dobry. Jesteś mistrzem swojej projekcji.
Wiem, że gdzieś tam jesteś, nie nie zapomniałam, ciągle czekam.  


wtorek, 30 września 2014

Szum naleśników...

Czasami, kiedy jest tak bardzo smutno, kocha się zachody słońca.
Czasami, kiedy nie mam się do kogo przytulić, rozmawiam z BIG RAW królikiem. Rozmawiam oczami. I odnoszę wrażenie, że mnie rozumie. Doskonale rozumie. Podchodzi wtedy bardzo blisko, ustawia się bokiem i niecierpliwie, ale w zupełnym milczeniu czeka, aby go pogłaskać. Czasami, kiedy widzi że błądzę gdzieś myślami, uciekam w niepamięć albo do przeszłych wspomnień, zaczyna szaleć, bierze w pysk nieskończoność i kręci bączki po całym ogrodzie, po mojej małej narnii. Reklamy suną się leniwie, proszki nasenne, antyperspiranty i bułki. A ja na muzyką czekam.
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam klasycznie, kawą, papierosem. Za płotem dzieci sąsiada skaczą na trampolinie, miarowe bą bą bą miesza się z wiatrem. A ja mieszam się z kawą i oczekiwaniem. Teraz, kiedy wiem, że gdzieś jestem i będę mogła spodziewać się zmian w moim życiu, chyba jestem spokojniejsza. Ale i bardziej niecierpliwa. Czekam. Czekam na deszcz. Po deszczu zawsze wychodzi słońce. Ale deszcz jest piękny, oczyszcza. A kiedy chce się płakać, można wyjść na zewnątrz, deszcz miesza się razem ze łzami, to takie oczyszczające uczucie. Królik śpi. Jest taki piękny kiedy śpi. Jego długa sierść układa się miękko na parkiecie. Ciekawe jakie myśli snują się po tej główce.A dzisiaj niebo spowite płaszczem z chmur. Faktura watowata. Posprzątałam dzisiaj swoje życie. Najpierw wyrzuciłam wszystko z szafy i szuflad, następnie starannie segregując, tylko sobie znanymi kryteriami, poukładałam je w dokładną kosteczką. Miejsce przy miejscu. Szczelnie zamknęłam drzwi. Czekam.
Wiem że przyjdzie taki dzień, kiedy znowu będę musiała otworzyć drzwi na oścież, pewne rzeczy udostępnić młodszym, albo oddać do recyklingu. Przecież ze starych tak szybko się wyrasta. Prawda?
Na patelni pykają naleśniki. Dobry anioł rozsiewa dookoła bezpieczne zapachy.
Idę po kawę. Chyba już wystygła. 


poniedziałek, 29 września 2014

W nowym świecie

Siedzę cicho. Dookoła nic, poza miarowym tykaniem zegara. Czas na herbatę z five o clock zrobiło się six o clock. Placki usmażone, pozostał tylko ziemniaczany, przypiekany zapach, pchany podmuchami wiatru zza kurtyny, gdzieś spomiędzy wejściowych drzwi a uszczelką do ogrodu. Taka magiczna bariera przejścia dzieląca mnie od kolejnej fajki. Z resztą i tak niepotrzebnej, każdy łyk dymu przyprawia o zawrót głowy i niepokojące drapanie w gardle. W ogrodzie wita mnie buda. A na niej dwie zaśniedziałe monety, jednocentówki, i słoik imitujący popielniczkę. Gdzieś przecież trzeba wrzucić jak się odgasi.
I to oczekiwanie. Minuty się dłużą, a czas zamienia się w gumę, niemiłosiernie płynie. Dopiero kiedy przestajesz go mierzyć, na swój magiczny sposób przelewa się pomiędzy palcami. Właśnie wtedy, kiedy byś tego nie chciał, albo chciał go zatrzymać w miejscu.
Urwałam dzisiaj firankę w pokoju, otwierając okno. Chciałam je dyskretnie otworzyć, a kiedy zauważyłam sąsiada, z entuzjazmem huknęłam *HELOOOO!!!* sąsiad się wyszczerzył, poprawił okulary na nosie, kiwnął głową, a moja firanka sru. Z impetem upadła na dół. Ale nie kompletnie. Jej dolna, zacna część została w moim rękach. Trudno.
Five o clock stoi przede mną, w pięknym porcelanowym kubku, wydzierganym w gęste kwiatowie. Jakież to piękne. Herbata czarna, myśli rozjaśnia. Dookoła cisza, ciągle cisza, myśli się kołyszą i ja się kołyszę. Pojawiłam się tu dokładnie 10 dni temu, a wydaje mi się jakby to było wczoraj, albo wręcz przeciwnie, wieczność temu.  Moja mała narnia. Otworzyłam drzwi od szafy, chowam się w niej co wieczór, czasem przykrywam się pościelą. Ale kiedy otwieram drzwi, zawsze wchodzę do ogrodu. Spowitego śniegiem. A nie, sorry, spowitego mgłą i muślinem deszczowych kropek. Tutaj często pada. Taka pogoda melancholijna i ja melancholijna. I smętne koty sunące po dachach. Zwłaszcza jeden, rudy, niemiłosiernie gruby. Zawsze biega po krawędziach. I często nasuwa mi się jedno pytanie. Jak on skubany nie spadnie? W mojej deszczowej narnii zawsze wita mnie królik, długowłosy, umaszczony border.
Dziś jedno jest pewne. Będę śniła o plackach ziemniaczanych. Wielkich, wirujących nad naszym domem, a na dole, gdzieś tam w zielonej trawie zaczną grasować stada dzikich królików. Takich Big Border.
I tu następuje przerwa na łyk pysznej, czarnej, gorącej herbaty. Najważniejsze że posprzątane, wszyscy najedzeni, a świeży lakier na paznokciach prezentuje się fantastycznie.